Wywiad - Wes Gałczyński, amerykański gitarzysta ze Stalowej Woli !
Wes Gałczyński & Power Train, rozmawia Jerzy Szlachta:
1. Opowiedz nam o kulisach powstania Twojej formacji…
W maju 2012 r. Występowałem na „Dniach Stalowej Woli”. Było to jeszcze okres, kiedy występowałem solo. Po występie, z tyłu sceny, podszedł do mnie Marek Raduli gratulując mi udanego występu. Zasugerował żebym „dokoptował” sobie jakąś sekcję i będzie to brzmiało jeszcze lepiej. Jeszcze tego samego dnia moja córka Basia poznała mnie z Pawłem Gielarkiem i Janem Kiedrzyńskim, którzy tego samego dnia mieli występ z innym zespołem. Zapytałem ich, czy interesowałaby ich taka współpraca. Obaj byli bardzo chętni, bo słuchali mojego występu i to im się podobało. Poza tym, nigdy nie grali bluesa (śmiech) i pragnęli kolejnych doświadczeń no i oczywiście kolejnego źródła dochodów (śmiech). Nasz debiut mieliśmy już w miesiąc poźniej. Zagraliśmy na zlocie motocyklowym w Jeziórku. Potem przyszły, występy klubowe, plenerowe, festiwal, Przeworsk Blues Festival, Jimiway Blues Festival, a potem 35 Rawa Blues Festival, gdzie udało nam się zagrać na dużej scenie.
2. Dlaczego blues ?
Blues był ze mną od czasów wczesnego nastolatka. Nie miałem innego wyboru, bo mój wspaniały brat był wtedy w fazie poszukiwań i odkrywnia siebie i musiałem słuachać tego, czego słuchał on (śmiech). Wychowywałem się więc z Deep Purple, Led Zepplin, Budgie, Black Sabath, Jimi Hendrix, Muddy Watters, John Mayal. Pomimo swoistego rodzaju przymusu, ta muzyka do mnie trafiała. Na całe szczęście (śmiech). To mój brat przyniósł kiedyś do domu gitarę i uczył się grać. Potem prosiłem go, aby nauczył mnie tego, czego on się właśnie nauczył. Był to jednak repertuar typowo ogniskowy i rzadko udało mi się grać kawałki typu „Dziewczyna o perłowych włosach” OMEGI. To był wtedy hit! „Schody do Nieba” Led Zepplin grali wtedy tylko najlepsi lokalni gitarzyści (śmiech). Dziś w repertuarze koncertowym mamy kilka typowo bluesowyche kawałków, ale w przeważającej ilości poruszamy się w klimatach bardziej bluesowo-rockowym z amerykańskim sznytem. Jeden z recenzentów naszej płyty określił styl płyty jako heavy blues-rock, ale cóż innego mogło wyjść z połaczenia blueasmana z punkowcem, którym jest Paweł i muppetowym „The Animal”, wulkanem energii, którym jest Jan (śmiech).
3. Grania bluesa nauczyłeś się zapewne przebywając w Stanach Zjednoczonych…
To prawda, że spędziłem tam sporą część dorosłego życia, ale nie tam uczyłem się grać bluesa. Tam poczułem tylko, że to jedynie miejsce, gdzie mógł powstać blues. Bluesa tak naprawdę uczyłem się całe życie, potem mając 44 lata nauczyłem się go trochę grać na gitrze. Jimi Hendrix powiedział kiedyż, że bluesa gra się łatwo, ale trudno go poczuć (śmiech).
Jakkolwiek osobliwie to może brzmieć, to ojczyzna Bono, czy Rory Gallagher’a była miejscem, gdzie bluesowi poświęciłem najwięcej czasu, bo aż 2.5 roku (śmiech). To był znowu czas emigracji zarobkowej, podobnie jak wcześniej w Stanach. Samotne wieczory w pokoiku 6m kw. sprzyjały twórczo i był to czas, kiedy postanowiełm nadrabiać zaległości z młodości. Czy się go nauczyłem? Na pewno nie, ale wszystko przede mną (śmiech).
4. Twoja ulubiona technika to slide…dlaczego ?
Zawsze urzekała mnie ta technika, ale ile bym na przestrzeni czasu tych rurek nie kupił, żadna nigdy nie chciała „działać” (śmiech). Było to poza moim zasięgiem i przekonanie, że mój poziom umiejętności tego nie jest w stanie osiągnąć. Dziś wiem, że porywałem się z motyką na słońce, bo chciałem grać „slidem” na gitarze w strou standardowym, co jest najwyższą szkołą jazdy gry tą techniką. Dopiero w Irlandii rozpocząwszy 44 rok życia dowiedziałem się o otwartych strojach gitary (śmiech). Zgłębijąc tę tajemnicę zaczynałem wreszcie grać to, co było poza moim zasięgiem przez tak długo. Ucząc sie różnych kawałków korzystając z wiedzy youtube.com bezwiednie „budował” mi się późniejszy repertuar, który składał się głównie z utworów bluesowych. Dziś grając tą techniką po prostu nadrabiam długie zaległości z czasów, kiedy pragnąłem nią grać (śmiech).
5. Jakiej marki gitar używasz ?
Nie mam ani jednej gitary uważanej za gitarę z wyższej półki, a szkoda (śmiech). Miałem kiedyś Amerykańskiego Telecastera, którego kupiłem w sklepie „Sam Ash” w Manhattanie, ale sprzedałem go, żeby kupić lepszy wzmacniacz. Moje gitary SĄ trochę dziwne, bo tylko dwie mają sześć strun, reszta ma albo cztery, albo dwie struny, a każda z gitar jest inaczej nastrojona. Większość repertuaru gram w strojach otwartych. Tak więc, ograniczając się do gitar, których używam na koncertach - mam meksykańskiego Fendera, który kupiłem w Stanach w latach 90-tych, który jest gorszy pod względem wykonania od dzisiejszych „chińczyków”, używam rodzimej produkcji Defila „Jowitę”, modyfikowaną na 4-strunówkę przez naszego basistę Pawła Gielarka o osobliwym układzie strun, modyfikowaną 4-strunową Jolanę „Hurricane”, 6-strunowego Squire’a, 6-strunowego Defila „Jowitę” oraz 2-strunowy Diddley Bow w całości wykonany przez Pawła z poradzieckiego pudełka na gwoździe i trzonka z mopa (śmiech). To o nim jest piosenka „Two String Boogie” na naszej płycie. Defile wbrew wszystkim pozorom bardzo dobrze brzmią z moimi wzmacniaczami.
6. Jak powstawała Wasza najnowsza płyta…
Płyta „powstawała” od początku naszej znajomości (śmiech). Chęci były, gorzej było z możliwościami. Może to i dobrze, bo z czasem dorobilismy się autorskiego materiału, a z graniem cover’ów różnie to bywa. Motorem napędowym do poważnego zajęcia się tematem był rozmowa z redaktorem Janem Chojanckim za kulisami 35 Rowa Blues Festiwal, kiedy powiedział nam, że gdybyśmy mieli cos zarejestrowane, żeby mu wysłać, to nas zaprezentuje na antenie Trójki w programie „Bielszy odcień bluesa”. Był to bodziec na tyle silny, że wkrtóce weszliśmy do studio nagrywać. Ale bez wsparcia naszych fanów nie byłoby to szybko możliwe. Bez ich zaangażowania i chojności pewnie szybko by się nie udało. Wsparli nas na tyle, że mogliśmy rozpocząć prace. Po drodze nie obyło się bez nieprzwidzianych problemów oddalając w czasie kolejne terminy ukazania się płyty, ale udało nam się wreszcie zakończyć mix i mastering w październiku 2016 r., a 25 listopada zaprezentowaliśmy światu nasz produkt.
7. Jesteście nominowani do nagrody Werbel 2016 – Polskiego Radia Rzeszów…liczycie na sukces w zalewie post rockowych czy nawet popowych produkcji…
Traktujemy to jaką kolejną formę promocji naszej płyty i swoistego rodzaju zabawę. Jak wygramy, uznamy to za sukces i będzimy się mogli pochwalić kolejnym osiągnięciem (śmiech). Dotychczasowe wyniki głosowania smsowego nie dają nam jednak dużo nadziei (śmiech).
8. Ostatni zagrał Was Wojciech Mann w trójce…to chyba duże wyróżnienie…
Tak. 23 stycznia Wojciech Mann rozpoczął swoją audycję „Maniak po ciemku” od zaprezentowania dwóch utworów z naszej płyty - nasz sztandarowy „My Woman” i „Get Clean”. Sypnął też dobrym słowem i dał nam świetne referencje (śmiech). Na profilu „Wes Gałczyński & Power Train” jest do odsłuchania poświęcony nam fragment tej audycji. To dla nas wielkie wyróżnienie. Ktoś napisał pod postem z linkiem do audacji, że „macie referencje Pana Manna. Najlepsze z najlepszych.”. Po cichu liczymy na kolejne ikony „Trójki”, że spodoba im się nasza płyta na tyle, żeby podzielić się ze swoimi słuchaczami. Kto wie, może „My Woman”, abo „I’ll Sleep When I Die” wejdzie na jakąś listę? Oby nie na zakazaną (śmiech).
9. Przedstaw pozostałych muzyków…
Od samego początku graliśmy w składzie: Paweł Gielrark (bas) i Jan Kiedrzyński (perkusja). Ze względu na pewne zawirowania losowe Jan wyjechał do Holandii i grywa z nami, kiedy jest w kraju. Płytę nagraliśmy z Arkiem Rębiszem – bębniarzem formacji „Ziyo”, który w potrzebie zaoferował nam pomoc w nagraniu. Paweł to multiinstrumentalista, bardzo uzdolniony i wszechstronny muzyk. To jemu przypisuję największy udział w brzmieniu naszej płyty. Od samego początku miał swój koncept i udało się to zrealizować. Paweł powiedział mi kiedyś, „odkąd Cię poznałem, Gałczyński, wydałem na efekty blisko 6 tysięcy i zostałem lutnikiem”. No i nie ma juz tylko jednego basu, bo ma ich trzy (śmiech). Jan zawsze wnosił do zespołu element humoru i jest świetnym koncertowym showmanem, prawie tak doskonałym jakim jest bębniarzem.
Dziękuję za wywiad.
Dziękujemy i pozdrawiamy.
Zdjęcia pochodzą z archiwum artysty.
Czytaj dalej...
1. Opowiedz nam o kulisach powstania Twojej formacji…
W maju 2012 r. Występowałem na „Dniach Stalowej Woli”. Było to jeszcze okres, kiedy występowałem solo. Po występie, z tyłu sceny, podszedł do mnie Marek Raduli gratulując mi udanego występu. Zasugerował żebym „dokoptował” sobie jakąś sekcję i będzie to brzmiało jeszcze lepiej. Jeszcze tego samego dnia moja córka Basia poznała mnie z Pawłem Gielarkiem i Janem Kiedrzyńskim, którzy tego samego dnia mieli występ z innym zespołem. Zapytałem ich, czy interesowałaby ich taka współpraca. Obaj byli bardzo chętni, bo słuchali mojego występu i to im się podobało. Poza tym, nigdy nie grali bluesa (śmiech) i pragnęli kolejnych doświadczeń no i oczywiście kolejnego źródła dochodów (śmiech). Nasz debiut mieliśmy już w miesiąc poźniej. Zagraliśmy na zlocie motocyklowym w Jeziórku. Potem przyszły, występy klubowe, plenerowe, festiwal, Przeworsk Blues Festival, Jimiway Blues Festival, a potem 35 Rawa Blues Festival, gdzie udało nam się zagrać na dużej scenie.
2. Dlaczego blues ?
Blues był ze mną od czasów wczesnego nastolatka. Nie miałem innego wyboru, bo mój wspaniały brat był wtedy w fazie poszukiwań i odkrywnia siebie i musiałem słuachać tego, czego słuchał on (śmiech). Wychowywałem się więc z Deep Purple, Led Zepplin, Budgie, Black Sabath, Jimi Hendrix, Muddy Watters, John Mayal. Pomimo swoistego rodzaju przymusu, ta muzyka do mnie trafiała. Na całe szczęście (śmiech). To mój brat przyniósł kiedyś do domu gitarę i uczył się grać. Potem prosiłem go, aby nauczył mnie tego, czego on się właśnie nauczył. Był to jednak repertuar typowo ogniskowy i rzadko udało mi się grać kawałki typu „Dziewczyna o perłowych włosach” OMEGI. To był wtedy hit! „Schody do Nieba” Led Zepplin grali wtedy tylko najlepsi lokalni gitarzyści (śmiech). Dziś w repertuarze koncertowym mamy kilka typowo bluesowyche kawałków, ale w przeważającej ilości poruszamy się w klimatach bardziej bluesowo-rockowym z amerykańskim sznytem. Jeden z recenzentów naszej płyty określił styl płyty jako heavy blues-rock, ale cóż innego mogło wyjść z połaczenia blueasmana z punkowcem, którym jest Paweł i muppetowym „The Animal”, wulkanem energii, którym jest Jan (śmiech).
3. Grania bluesa nauczyłeś się zapewne przebywając w Stanach Zjednoczonych…
To prawda, że spędziłem tam sporą część dorosłego życia, ale nie tam uczyłem się grać bluesa. Tam poczułem tylko, że to jedynie miejsce, gdzie mógł powstać blues. Bluesa tak naprawdę uczyłem się całe życie, potem mając 44 lata nauczyłem się go trochę grać na gitrze. Jimi Hendrix powiedział kiedyż, że bluesa gra się łatwo, ale trudno go poczuć (śmiech).
Jakkolwiek osobliwie to może brzmieć, to ojczyzna Bono, czy Rory Gallagher’a była miejscem, gdzie bluesowi poświęciłem najwięcej czasu, bo aż 2.5 roku (śmiech). To był znowu czas emigracji zarobkowej, podobnie jak wcześniej w Stanach. Samotne wieczory w pokoiku 6m kw. sprzyjały twórczo i był to czas, kiedy postanowiełm nadrabiać zaległości z młodości. Czy się go nauczyłem? Na pewno nie, ale wszystko przede mną (śmiech).
4. Twoja ulubiona technika to slide…dlaczego ?
Zawsze urzekała mnie ta technika, ale ile bym na przestrzeni czasu tych rurek nie kupił, żadna nigdy nie chciała „działać” (śmiech). Było to poza moim zasięgiem i przekonanie, że mój poziom umiejętności tego nie jest w stanie osiągnąć. Dziś wiem, że porywałem się z motyką na słońce, bo chciałem grać „slidem” na gitarze w strou standardowym, co jest najwyższą szkołą jazdy gry tą techniką. Dopiero w Irlandii rozpocząwszy 44 rok życia dowiedziałem się o otwartych strojach gitary (śmiech). Zgłębijąc tę tajemnicę zaczynałem wreszcie grać to, co było poza moim zasięgiem przez tak długo. Ucząc sie różnych kawałków korzystając z wiedzy youtube.com bezwiednie „budował” mi się późniejszy repertuar, który składał się głównie z utworów bluesowych. Dziś grając tą techniką po prostu nadrabiam długie zaległości z czasów, kiedy pragnąłem nią grać (śmiech).
5. Jakiej marki gitar używasz ?
Nie mam ani jednej gitary uważanej za gitarę z wyższej półki, a szkoda (śmiech). Miałem kiedyś Amerykańskiego Telecastera, którego kupiłem w sklepie „Sam Ash” w Manhattanie, ale sprzedałem go, żeby kupić lepszy wzmacniacz. Moje gitary SĄ trochę dziwne, bo tylko dwie mają sześć strun, reszta ma albo cztery, albo dwie struny, a każda z gitar jest inaczej nastrojona. Większość repertuaru gram w strojach otwartych. Tak więc, ograniczając się do gitar, których używam na koncertach - mam meksykańskiego Fendera, który kupiłem w Stanach w latach 90-tych, który jest gorszy pod względem wykonania od dzisiejszych „chińczyków”, używam rodzimej produkcji Defila „Jowitę”, modyfikowaną na 4-strunówkę przez naszego basistę Pawła Gielarka o osobliwym układzie strun, modyfikowaną 4-strunową Jolanę „Hurricane”, 6-strunowego Squire’a, 6-strunowego Defila „Jowitę” oraz 2-strunowy Diddley Bow w całości wykonany przez Pawła z poradzieckiego pudełka na gwoździe i trzonka z mopa (śmiech). To o nim jest piosenka „Two String Boogie” na naszej płycie. Defile wbrew wszystkim pozorom bardzo dobrze brzmią z moimi wzmacniaczami.
6. Jak powstawała Wasza najnowsza płyta…
Płyta „powstawała” od początku naszej znajomości (śmiech). Chęci były, gorzej było z możliwościami. Może to i dobrze, bo z czasem dorobilismy się autorskiego materiału, a z graniem cover’ów różnie to bywa. Motorem napędowym do poważnego zajęcia się tematem był rozmowa z redaktorem Janem Chojanckim za kulisami 35 Rowa Blues Festiwal, kiedy powiedział nam, że gdybyśmy mieli cos zarejestrowane, żeby mu wysłać, to nas zaprezentuje na antenie Trójki w programie „Bielszy odcień bluesa”. Był to bodziec na tyle silny, że wkrtóce weszliśmy do studio nagrywać. Ale bez wsparcia naszych fanów nie byłoby to szybko możliwe. Bez ich zaangażowania i chojności pewnie szybko by się nie udało. Wsparli nas na tyle, że mogliśmy rozpocząć prace. Po drodze nie obyło się bez nieprzwidzianych problemów oddalając w czasie kolejne terminy ukazania się płyty, ale udało nam się wreszcie zakończyć mix i mastering w październiku 2016 r., a 25 listopada zaprezentowaliśmy światu nasz produkt.
7. Jesteście nominowani do nagrody Werbel 2016 – Polskiego Radia Rzeszów…liczycie na sukces w zalewie post rockowych czy nawet popowych produkcji…
Traktujemy to jaką kolejną formę promocji naszej płyty i swoistego rodzaju zabawę. Jak wygramy, uznamy to za sukces i będzimy się mogli pochwalić kolejnym osiągnięciem (śmiech). Dotychczasowe wyniki głosowania smsowego nie dają nam jednak dużo nadziei (śmiech).
8. Ostatni zagrał Was Wojciech Mann w trójce…to chyba duże wyróżnienie…
Tak. 23 stycznia Wojciech Mann rozpoczął swoją audycję „Maniak po ciemku” od zaprezentowania dwóch utworów z naszej płyty - nasz sztandarowy „My Woman” i „Get Clean”. Sypnął też dobrym słowem i dał nam świetne referencje (śmiech). Na profilu „Wes Gałczyński & Power Train” jest do odsłuchania poświęcony nam fragment tej audycji. To dla nas wielkie wyróżnienie. Ktoś napisał pod postem z linkiem do audacji, że „macie referencje Pana Manna. Najlepsze z najlepszych.”. Po cichu liczymy na kolejne ikony „Trójki”, że spodoba im się nasza płyta na tyle, żeby podzielić się ze swoimi słuchaczami. Kto wie, może „My Woman”, abo „I’ll Sleep When I Die” wejdzie na jakąś listę? Oby nie na zakazaną (śmiech).
9. Przedstaw pozostałych muzyków…
Od samego początku graliśmy w składzie: Paweł Gielrark (bas) i Jan Kiedrzyński (perkusja). Ze względu na pewne zawirowania losowe Jan wyjechał do Holandii i grywa z nami, kiedy jest w kraju. Płytę nagraliśmy z Arkiem Rębiszem – bębniarzem formacji „Ziyo”, który w potrzebie zaoferował nam pomoc w nagraniu. Paweł to multiinstrumentalista, bardzo uzdolniony i wszechstronny muzyk. To jemu przypisuję największy udział w brzmieniu naszej płyty. Od samego początku miał swój koncept i udało się to zrealizować. Paweł powiedział mi kiedyś, „odkąd Cię poznałem, Gałczyński, wydałem na efekty blisko 6 tysięcy i zostałem lutnikiem”. No i nie ma juz tylko jednego basu, bo ma ich trzy (śmiech). Jan zawsze wnosił do zespołu element humoru i jest świetnym koncertowym showmanem, prawie tak doskonałym jakim jest bębniarzem.
Dziękuję za wywiad.
Dziękujemy i pozdrawiamy.
Zdjęcia pochodzą z archiwum artysty.