Menu

GRAM BLUESA, ALE WCIĄŻ KOCHAM TEŻ HIP HOP!

Bruce Iglauer – prezydent słynnej wytwórni bluesowej Alligator Records – nazwał ją kiedyś ukochanym dzieckiem Amy Winehouse i Little Richarda. To wystarczająco dobra rekomendacja, by 12 października posłuchać na żywo tej artystki pochodzącej z kanadyjskiego Halifax. Lindsay Beaver będzie jedną z gwiazd tegorocznej edycji Rawa Blues Festival. Poniżej wywiad, którego udzieliła nam przed przyjazdem do Polski.

James Blood Ulmer

Zaczęłaś przygodę z graniem na bębnach przypadkiem, trochę z powodu lenistwa perkusisty, któremu nie chciało się targać swojej perkusji na próby, więc namówiłaś rodzinę na kupno własnej...
Nie powiedziałabym, że to było lenistwo z jego strony. To raczej ja chciałam być pomocna. Uważałam, że posiadanie perkusji w domu uczyni nasze próby łatwiejszymi. A skoro perkusja już stała... Oczywiście jestem bardzo zadowolona, że tak się sprawy potoczyły...

W świecie bluesa i rocka nie ma wielu kobiet grających na perkusji, łączących bębnienie z wokalem – jeszcze mniej. Postrzegasz siebie jako prekursorkę?
Nie patrzę na to w ten sposób. Nigdy nie myślałam zbyt wiele o tym, że to może być coś niezwykłego... Tak było do momentu, gdy zaczęłam grać więcej tras koncertowych. Zdałam sobie wtedy sprawę, że faktycznie robię coś bardziej niekonwencjonalnego niż początkowo sądziłam.

Jak czujesz się w roli „ukochanego dziecka Amy Winehouse i Little Richarda”?
Myślę, że to trafny opis. Mój muzyczny gust jest eklektyczny i doceniam to, że wytwórnia Alligator w ten sposób dopinguje mnie do działania.

Jedną z Twoich najważniejszych inspiracji był również Jimi Hendrix. Którego z jego perkusistów cenisz bardziej: Mitch Mitchella, czy Buddy'ego Milesa?
Dobre pytanie... Nie jestem pewna, czy mogę faworyzować któregoś z nich. Myślę, że więcej nauczyłabym się od Buddy'ego Milesa. Lubię jego wyczucie czasu i płynność gry.

Jako nastolatka fascynowałaś się muzyką Tupaka Shakura. Zdarza Ci się wciąż posłuchać hip hopu? Uważasz, że blues i hip hop mają ze sobą wiele wspólnego?
Nadal kocham hip hop! Zdecydowanie! Te dwa gatunki muzyczne mają ten sam groove i klimat. Blues i hip hop wywodzą się z kultury Afroamerykanów i obydwa narodziły się z opowiadania historii związanych z tą kulturą. Są więc ze sobą mocno powiązane. Czasem myślę, że nie jestem prawdziwą artystką bluesową. Lubię różne rzeczy... Uważam, że blues może być muzyką dla każdego, aczkolwiek zawsze tkwi we mnie poczucie, że pożyczam coś od Afroamerykanów i ich kultury. Staram się okazywać szacunek wobec niej i znaleźć własną drogę interpretacji, ale nigdy nie jest to kopiowanie.

Co oznacza dla Ciebie bycie częścią rodziny Alligator Records?
Pracowałam bardzo ciężko przez ostatnie 9-10 lat, koncertując z moim poprzednim zespołem i teraz rozpoczynając karierę na własny rachunek. To, że ludzie z Alligatora uwierzyli we mnie, a przecież mieli w swoich barwach wspaniałych artystów naszych czasów, zawsze będzie dla mnie powodem do dumy.

Jakie cele postawiłaś sobie przed sesją nagraniową płyty „Tough As Love”? Jesteś w pełni zadowolona z efektu końcowego?
Sądzę, że ten album jest wspaniałym pomostem między moim dawnym zespołem i nowym projektem solowym. Mam ochotę ponownie wejść do studia, ponieważ czuję, że mogę zaoferować słuchaczom dużo więcej tym razem...

Według jakiego klucza dobierałaś standardy, które znalazły się na płycie?
Wybrałam piosenki, które naprawdę kocham - w wykonaniu artystów, których podziwiam. To zawsze jest mój priorytet przy podejmowaniu decyzji o przygotowaniu własnej interpretacji cudzego utworu.

Jesteś Kanadyjką, ale obecnie mieszkasz na stałe w USA. Tęsknisz za Halifax? I jakie są plusy życia w Austin?
Właśnie teraz jestem w rodzinnym mieście. Tutaj zakończyło się moje tournée. Chciałam, żeby to był ostatni przystanek trasy, ponieważ dawno nie byłam w domu i nie widziałam się z rodziną. Bardzo tęsknie za Halifax i jakaś część mnie bardzo chce tam powrócić na stałe. Kanada zawsze będzie moim domem, nieważne gdzie ostatecznie los mnie rzuci.. Z drugiej strony - Austin ma świetną scenę muzyczną, daje więcej możliwości, więc warto tam być!

Miałaś okazję oglądać filmowe fragmenty poprzednich edycji Rawy Blues? Robiłaś research wśród amerykańskich muzyków, którzy wcześniej grali w Katowicach?
Tak! I każdy z kim miałam okazję rozmawiać, mówił że występ tutaj będzie czymś wspaniałym dla mnie! Nie mogę się już doczekać!

Czego polscy fani bluesa mogą się spodziewać w październiku, gdy Lindsay Beaver wyjdzie na scenę „Spodka”?
Uwielbiam interakcję z publicznością. To zawsze ważny element moich koncertów. Przyjadę do Polski z zespołem, który towarzyszył mi w studiu podczas nagrywania płyty i z którym od dwóch lat jeżdżę w trasy. Staliśmy się sobie bliscy przez ten czas i to widać na scenie. Jesteśmy kumplami z zespołu, a nie grupą wynajętych muzyków towarzyszących. To robi różnicę. Nie zawsze gramy bluesa w tradycyjnym rozumienia tego słowa. Lubię czerpać inspiracje z wielu źródeł, więc powinniśmy spodobać się tym, którzy lubią zobaczyć coś innego.

Rozmawiał Robert Dłucik (rawablues.com)

Rawa Blues Festival to jeden z najstarszych i najbardziej prestiżowych bluesowych festiwali w Europie. Laureat nagrody „Keeping The Blues Alive”, przyznawanej przez amerykańską The Blues Foundation osobom i instytucjom, które najbardziej przyczyniają się do "podtrzymania przy życiu" oraz „rozwoju muzyki i kultury bluesowej”. Przez lata, na scenie katowickiego „Spodka” wystąpiły ikony gatunku, tacy jak: Junior Wells, Koko Taylor, Magic Slim, Keb Mo, Robert Cray, Albert Lee, Sonny Landreth i Marcia Ball.

Bilety na Rawę Blues są dostępne w ogólnopolskiej sieci Ticketmaster.

źródło: Rawa Blues Festival
Czytaj dalej...

Wyawiad: James Blood Ulmer - Sposób Na życie

James Blood Ulmer – ikona jazzu i bluesa. Jeden z najbardziej oryginalnych gitarzystów, wymieniany w gronie pionierów stylu „harmolodic”. Muzyk będzie jedną z gwiazd 39 Rawa Blues Festival, do Polski przyjedzie z Vernonem Reidem – gitarzystą, który fanom rocka znany jest przede wszystkim ze świetnej grupy Living Colour. Ulmer nie lubi udzielać wywiadów, ale zgodził się odpowiedzieć na parę pytań przed kolejną koncertową wizytą w naszym kraju.

James Blood Ulmer

Jak odpowiedziałby Pan dzisiaj na tytułowe pytanie z płyty: „Are you glad to be in America?” (Czy jesteś zadowolony z bycia w Ameryce? - przyp. red.)
Utwór „Are You Glad To Be in America?” został napisany w Londynie. Tam pierwszy raz od czasu, gdy byłem małym chłopcem poczułem się wolnym człowiekiem. Ten kawałek tak naprawdę stawia pytanie, dlaczego ty i ja nie możemy sprawić, by nasz kraj stał się naszym domem, gdy wszyscy dzielni ludzie odeszli i Superman mieszka po sąsiedzku...

To będzie Pana czwarty koncert na Rawie Blues. Co szczególnie utkwiło w Pana pamięci z poprzednich wizyt w Katowicach?
Podoba mi się sposób, w jaki Irek Dudek organizuje ten festiwal i przygotowuje go tak, by ludzie naprawdę cieszyli się muzyką.

Po raz kolejny zagra Pan na jednej z scenie z Vernonem Reidem. Czym ujął Pana zarówno jako człowiek, jak i muzyk?
Granie bluesa nie było dla mnie czymś szczególnym kiedy dorastałem. Po prostu pozwalano mi to robić. To podejście zmieniło się kiedy spotkałem Vernona. On przekonał mnie, że Blues to coś, czego nie powinienem eliminować ze swojego stylu, a także ze sposobu śpiewania i grania na gitarze.

Woli Pan Living Colour, czy jego solowe dokonania?
Moim zdaniem Vernon Reid przejął Living Colour i powstała z tego szczera forma harmolodycznego rocka.

Kto ze współczesnych muzyków bluesowych i jazzowych wywarł na Panu największe wrażenie?
Trudno mi poczuć fascynację czyjąś twórczością, ponieważ uważam, że wszystko co wyrażam w muzyce musi wychodzić prosto z mojego wnętrza...

Sądzi Pan, że blues i jazz mogą być fascynujące dla młodego pokolenia i skutecznie rywalizować z hip hopem?
Myślę, że hip hop jest częścią bluesa i jazzu. Bez tych dwóch gatunków hip hop by nie istniał.

Co termin „harmolodic”, z którym jest Pan kojarzony, oznacza dla Pana obecnie?
Harmolodic to po prostu sposób na życie.

Jednym z najważniejszych etapów w pańskiej karierze była współpraca z Ornettem Colemanem. Oprócz muzycznych wpływów, co zawdzięcza mu Pan jako człowiek?
Powiedział mi kiedyś, że harmolodyczny styl grania jest dla mnie czymś naturalnym. Praca z nim była naprawdę łatwa... No i nie mogę zapomnieć o tym, że to właśnie Ornette Coleman wyprodukował moją pierwszą płytę.

Jakie emocje towarzyszyły Panu w przeprowadzce do Nowego Jorku we wczesnych latach siedemdziesiątych?
Te przenosiny nie były związane z emocjami, uczuciami... To był po prostu mój ostatni przystanek w podróży zwanej życiem.

Gdyby poproszono Pana o wskazanie trzech najważniejszych płyt z pańskiej dyskografii, wskazałby Pan...
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Naprawdę, nie znam odpowiedzi na nie...

Jeśli podróże wehikułem czasu byłyby możliwe, z którymi ikonami bluesa chciałby Pan się spotkać i zagrać?
Gdybym mógł spotkać się z którymkolwiek z bluesmenów, których nie ma już wśród nas, chciałbym zadać wtedy jedno pytanie: Are you glad to be in America?

Na zakończenie, chciałbym poprosić o zaproszenie polskich fanów bluesa na Wasz festiwalowy koncert w „Spodku”...
Będę szczęśliwy jeśli wpadniecie na Rawę Blues, by sprawdzić na żywo mojego harmolodycznego bluesa!

Rozmawiał Robert Dłucik (rawablues.com)

Rawa Blues Festival to jeden z najstarszych i najbardziej prestiżowych bluesowych festiwali w Europie. Laureat nagrody „Keeping The Blues Alive”, przyznawanej przez amerykańską The Blues Foundation osobom i instytucjom, które najbardziej przyczyniają się do "podtrzymania przy życiu" oraz „rozwoju muzyki i kultury bluesowej”. Przez lata, na scenie katowickiego „Spodka” wystąpiły ikony gatunku, tacy jak: Junior Wells, Koko Taylor, Magic Slim, Keb Mo, Robert Cray, Albert Lee, Sonny Landreth i Marcia Ball.

Źródło: Rawa Blues Festiwal
Czytaj dalej...

ROZPĘDZONA LOKOMOTYWA - Victor Wainwright - WYWIAD

Pianista, wokalista, showman... Victor Wainwright – bluesman pochodzący z Savannah w stanie Georgia – będzie jedną z gwiazd tegorocznej edycji Rawa Blues Festival. Nominowanego do nagrody Grammy artystę posłuchamy na żywo 12 października w katowickim „Spodku”! Przed koncertem – warto poznać go bliżej...


Jak opisałbyś początki swojej przygody z muzyką?

Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się dzięki dziadkowi oraz mojemu tacie – moim największym mentorom. Obydwaj byli profesjonalnymi muzykami. Poza technicznymi umiejętnościami, nauczyli mnie jednej bardzo ważnej rzeczy: że w muzyce tak naprawdę nie liczy się to co grasz, tylko jak to grasz. Mój dziadek odszedł w grudniu 2017, ale każdego wieczoru, gdy wychodzę na scenę, czuję jego obecność. Dziadek uwielbiał występy bardziej niż cokolwiek innego...

Którzy z artystów – spoza rodzinnego kręgu - byli Twoją największą inspiracją?

Ogromny wpływ miał na mnie B.B.King. Starałem się podążać w jego kierunku. Oczywiście jego muzyka była wspaniała, ale również jego postawa, pozytywne nastawienie i ciężka praca jaką wykonywał po prostu wbijały w mnie w ziemię, zresztą nadal tak jest. Miałem kiedyś zaszczyt otwierać jego koncert w Daytona Beach. To był mój pierwszy występ na dużej scenie. Sprzedano wówczas 2,5 tysiąca biletów. Nie zapomnę tego koncertu do końca życia...
Inspirowali mnie również artyści komediowi, których praca estradowa jest nie lada wyzwaniem. Wielebny Billy C Wirtz wprowadził mnie w świat bluesa. On łączył w swoich występach muzykę i humor, co było dla mnie wówczas czymś odkrywczym. Mistrzowsko potrafił dyrygować tłumem, który niemal jadł mu z ręki. Wiele się od niego nauczyłem.

Muszę też wspomnieć o jednym ze spotkań – chociaż akurat niemuzycznym - ze słynnym Pinetopem Perkinsem, pianistą legendarnego Muddy Watersa. O 4 nad ranem poprosił mnie, żeby zabrać go na cheesburgera do McDonalda. Wcześniej zdążyliśmy osuszyć butelkę whisky i wypalić parę paczek fajek. Wtedy jeszcze paliłem... Perkins był już wtedy po osiemdziesiątce, dożył 97 lat...

Z kim – spośród współczesnych muzyków – najbardziej chciałbyś pracować?

Wskazałbym Warrena Haynes'a.

Twoja pierwsza reakcja na wieść o nominacji do nagrody Grammy to...

Zawsze chciałem wiedzieć, jakie to uczucie – zgarnąć główną wygraną na loterii. Teraz chyba już wiem...

Jak zarekomendowałbyś nową płytę komuś, kto jeszcze nie miał okazji posłuchać Twojej muzyki?

„Victor Wainwright & The Train” to pierwszy z serii albumów, na którym naszym celem było zagranie muzyki brzmiącej bardzo znajomo dla słuchacza, ale zarazem dostarczającej mu mnóstwo zabawy. Jesteśmy poszukującymi muzykami i ciekawość towarzyszyła nam w całym procesie twórczym. Jestem dumny z tego co udało się nam osiągnąć na tym materiale. Mam nadzieję, że kiedy ktoś sięgnie po naszą muzykę z tej płyty, ona prostu wskoczy na niego i mocno go uściska. Czas się uśmiechnąć, wsiądźcie z nami do tego pociągu i w drogę!

Przedstaw proszę zespół, który towarzyszy Ci obecne na scenie.

Billy Dean na bębnach. Gość, który gra ze mną od dziesięciu lat. Dalej... Terrence Grayson, basista z pięcioletnim stażem w moim zespole. Gitarzysta Pat Harrington – gramy razem od trzech lat. W zeszłym roku zagraliśmy sporo koncertów ze wspaniałą sekcją dętą w składzie: Mark Earley – saksofon oraz Doug Woolverton – trąbka. The Train jest jak rozpędzona lokomotywa, w której wszystkie części działają bez zarzutu.

W jaki sposób potrafisz utrzymać wysoki poziom energii podczas wyczerpujących tras koncertowych?

Często się nad tym zastanawiam... Myślę, że to widownia i duża liczba fanów naszej muzyki sprawia, że szybko ładuję akumulatory, by zagrać kolejny żywiołowy koncert.

Czas poza sceną najchętniej spędzasz...

Zwykle z Riley'em – to mój Boston Terrier, pupil towarzyszy mi nawet, gdy gram w domu na fortepianie. Mam również karnet do jednej z sieciówek fitness. Trzeba dbać o kondycję!

Rozmawiał Robert Dłucik (rawablues.com)

źróło: Rawa Blues
Czytaj dalej...
Subskrybuj to źródło RSS