W połowie listopada nakładem wydawnictwa Kagra ukazała się w Polsce książka Marka Yarma „Wszyscy kochają nasze miasto – historia grunge’u z pierwszej ręki” będąca zbiorem wywiadów autora z ponad dwustoma osobami, które tworzyły, współtworzyły lub miały bezpośredni wpływ na początek, rozwój, a potem światową eksplozję grunge’u. Markowi udało się porozmawiać zarówno z członkami zespołów (nie tylko tych najbardziej znanych jak np. Nirvana, Pearl Jam, czy Soundgarden, ale również niszowych typu Mudhoney, the Melvins, czy 7 Year Bitch, które miały jednakże ogromny wpływ na rozwój tego konkretnego gatunku rocka jak i całej grunge’owej subkultury) jak i dziennikarzami, producentami muzycznymi, tour managerami, przedstawicielami wytwórni płytowych, czy osobami odpowiadającymi za techniczną obsługę tras koncertowych.
„Historia grunge’u z pierwszej ręki” przepełniona jest z jednej strony zabawnymi anegdotami opisującymi zwariowane życie w trasie, a z drugiej dramatycznymi historiami walki o siebie, w swoją twórczość i artystyczną niezależność oraz zmaganiem się z coraz bardziej pochłaniającymi środowisko nałogami i uzależnieniami.
Z Markiem Yarmem rozmawia Joanna Bogusławska, tłumaczka książki.
1. Pierwsze pytanie, które przychodzi mi do głowy to dlaczego grunge? Jako podgatunek rocka, ale też subkultura - czy wręcz kontrkultura - grunge, po spektakularnym zawojowaniu świata, dość szybko się wypalił i chociaż obecnie zdaje się wracać do łask – czy to jako nurt modowy, czy po prostu efekt nostalgii za latami 90 – Twoja książka pojawiła się na amerykańskim rynku w roku 2012, a więc dość długo po tym, gdy po grunge’u zostały już tylko zgliszcza. Skąd pomysł na to, aby spróbować go reaktywować i dać szansę na kolejne życie?
Zalążkiem do powstania książki było napisanie przeze mnie dla muzycznego magazynu Blender tekstu o wytwórni Sub Pop – legendarnej wytwórni muzycznej, która przedstawiła światu Nirvanę, Soundgarden, Mudhoney i wiele jeszcze innych zespołów. Napisałem tamten artykuł z okazji 20-o lecia Sub Popu. Przeczytał go redaktor, który został później moim agentem, i zapytał mnie, czy nie pokusiłbym się o napisanie ustnej historii grunge’u – historii grunge’u z pierwszej ręki. Książka miała ukazać się w roku 20-ej rocznicy ukazania się albumu Nevermind Nirvany. Zgodziłem się nie mając pojęcia w co tak do końca się pakuję i ile tak naprawdę ten projekt będzie wymagał pracy!
2. Książka składa się z 250 wywiadów z ludźmi bezpośrednio i pośrednio zaangażowanymi w zjawisko zwane grunge’m. Czy znalezienie tych osób było trudnym zadaniem? Czy wszyscy chcieli się dzielić z Tobą swoją historią?
Namówienie ludzi na rozmowę było najtrudniejszym zadaniem podczas pracy nad książką. Naturalnie, nie wszyscy chcieli ze mną rozmawiać, na przykład większość członków Pearl Jam była dla mnie niedostępna, bo sami pracowali nad własną biograficzną książką, która ukazała się w 2011 roku. Ale udało mi się przeprowadzić wywiady ze wszystkimi pięcioma ich perkusistami, co uważam za duży sukces!
3. Jaki miałeś pomysł i plan na tą książkę? Z kim chciałeś porozmawiać w pierwszej kolejności?
Od początku wiedziałem, że chcę zacząć od rozmów z członkami sześciu zespołów, które pojawiły się na legendarnej składance Deep Six, która została wydana w 1986 roku i okazała się dla rozwoju grunge’u krokiem absolutnie milowym. Poszukałem więc dojść i kontaktów do członków the U-Men, Green River, Soundgarden, the Melvins, Malfunkshun i Skin Yard. Od tego zacząłem.
4. To, co mi się szczególnie podoba w Twojej książce to fakt, że nie skupiłeś się tylko na tych najpopularniejszych zespołach, na tzw. Wielkiej Czwórce, czyli Soundgarden, Alice in Chains, Nirvana i Pearl Jam, ale, że dotarłeś do kapel znacznie mniej popularnych, które nigdy nie odniosły tak spektakularnego sukcesu. Z kim rozmawiało Ci się łatwiej? Kto był bardziej przystępny i bardziej chętny do udzielenia wywiadu? Czy w ogóle odczułeś jakąkolwiek różnicę?
Członkowie Wielkiej Czwórki byli zdecydowanie znacznie trudniejsi do nawiązania kontaktu i do pozyskania do książki, ponieważ w wielu przypadkach to są nadal aktywni estradowo artyści, a przynajmniej trzeba się do nich przebijać przez ich management i rzeczników prasowych. Uznałem, że najpierw postaram się porozmawiać z członkami mniejszych, mniej popularnych zespołów, żeby pokazać, że podchodzę do tego projektu poważnie i konkretnie i, że zależy mi na przedstawieniu całego aspektu fenomenu pod nazwą „grunge”. Zaczynając od mniejszych zespołów, powoli przebijałem się coraz wyżej.
5. Który, Twoim zdaniem, moment był tym kluczowym momentem dla grunge’u? Tym zapalnikiem, który uruchomił całą eksplozję? W Twojej książce wspomnianych jest kilka takich momentów, na przykład Slim Moon twierdzi, że grunge dostał przyspieszenia jak Steve Tyler odszedł z Green River, a z kolei Bruce Pavitt uważa, że tym momentem zwrotnym była pierwsza edycja Lamefest. A jak Ty, jako wieloletni dziennikarz muzyczny i osoba, która zna grunge od podszewki, określiłbyś co stało się tą iskrą?
Ciężko wskazać jedno takie wydarzenie, czy sytuację, ale z pewnością początek działalności wytwórni Sub Pop, czyli 1 kwietnia 1988, a wiec dzień, w którym firma ta zajęła swoje wówczas malutkie biuro w biurowcu w Seattle, był momentem przełomowym i arcyważnym. Nikt w tamtym czasie nie robił więcej dla popularyzowania grunge’u na świecie niż oni.
6. Seattle to epicentrum grunge’u, miejsce, gdzie wszystko się zaczęło, ale z czasem zaczęły pojawiać się zespoły z innych krajów, naśladujące to brzmienie i styl - myślę przede wszystkim o brytyjskim Bush, australijskim Silverchair, czy amerykańskim Stone Temple Pilot, na którym część Twoich rozmówców nie zostawia suchej nitki. Czy uważasz, że na definicję grunge’u składa się – poza mieszanką heavy metalu i punka – również położenie geograficzne? Czy te faktycznie prawdziwe grunge’owe zespoły mogą pochodzić tylko z Seattle i okolic? A może to nie ma jednak znaczenia? I, przy okazji – dlaczego akurat Seattle?
Nie uważam, żeby grunge był sztywno przypisany do konkretnych miejsc na mapie świata. Starałem się dotrzeć i do Bush i do Silverchair i do Stone Temple Pilots, ale ci muzycy nie chcieli ze mną współpracować i głównie z tego powodu wyszło tak, że rozmawiałem tylko z zespołami z Seattle. A co do samego tego miasta, to trzeba pamiętać, że w latach 80, było ono uważane za położone zbyt daleko i mające zbyt małe znaczenie, aby większość zespołów chciała tam koncertować w ramach swoich tras. Aby mieszkańcy Seattle mogli posłuchać muzyki na żywo, musieli ją po prostu sami zacząć grać. A do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ponura, mocno deszczowa pogoda, jaka panuje w tym mieście, która zdecydowanie miała wpływ na takie, a nie inne brzmienie tych zespołów, a także zmuszała ich członków do siedzenia w salach prób i doskonalenia warsztatu.
7. Grunge to nigdy nie była tylko muzyka – był to cały subkulturowy, kontrkulturowy nurt, mocno osadzony w punkowej muzyce i filozofii życia. Był to również ruch anty-polityczny, który, co ciekawe, rozkwitł po wprowadzeniu Seattle Teen Dance Ordinance – ustawy miejskiej wprowadzającej minimalny wiek dla osób chcących oglądać koncerty na żywo, a która przyczyniła się do popularyzacji zespołów spoza granic miasta. Mimo mocnych podstaw zarówno artystycznych jak i społecznych, grunge zaczął zanikać już w połowie lat 90, po trwającym mniej więcej dekadzie sukcesie. Dlaczego grunge tak szybko się wypalił? Czy chodzi o to, że znudził się ludziom? Czy może problemem były grunge’owe kapele wyrastające niczym grzyby po deszczu, które były już bardziej wytworami marketingowców, niż częścią oddolnego ruchu? Czy to duże wytwórnie muzyczne przyczyniły się do tak szybkiego i nagłego końca tej epoki?
Dla wielu osób śmierć Kurta Cobaina jest symbolicznym końcem ery grunge’u. Zespoły, które nie były w stanie sprostać oczekiwaniom dużych wytwórni były szybko odstawiane na boczne tory, albo traciły podpisane wcześniej kontrakty. Cały nurt nasiąkł masą muzyków mniej i bardziej przekonująco imitujących to charakterystyczne brzmienie. Ale poza tym wszystkim, ludzie po prostu zaczęli szukać innych brzmień, do głosu doszła muzyka elektroniczna, Britpop, czy nowa fala punka. Tak się po prostu stało, rynek się nasycił i był gotowy na inne rzeczy.
8. Historia grunge’u przepełniona jest tragicznymi losami wielu muzyków uzależnionych od narkotyków, którzy swój nałóg okupili śmiercią w młodym wieku, na przykład Andrew Wood z Mother Love Bone, Layne Staley z Alice in Chains, czy Stefanie Sargent z 7 Year Bitch. Czy grunge był aż tak destruktywny?
Faktycznie, sporo jest takich historii, ale, jeśli chodzi o sam grunge, to nie wyciągałbym tak daleko idących wniosków. Oczywiście, faktem jest, że wielu ważnych i popularnych grunge’owych muzyków brało heroinę i było od niej uzależnionych, ale jednocześnie jeszcze więcej z nich nigdy z nią nie eksperymentowało. Zdecydowanie więcej z nich ostro piło.
9. Czy grunge to już klasyka rocka? Jak myślisz, czy za kilka dekad od teraz ludzie nadal będą słuchali Nevermind, czy Ten tak samo, jak dziś słucha się płyt Led Zeppelin albo Black Sabbath, wydanych czterdzieści, czy nawet pięćdziesiąt lat temu? Jeżeli tak, to jak uważasz, co czyni grunge odpornym na przemijanie czasu?
Tak. Tutaj, w Stanach, w stacjach grających klasykę rocka, w kółko słyszę jak nie Nirvanę, to Pearl Jam. Myślę, że tak będzie dalej, nawet dekady od teraz. Grunge zawsze będzie atrakcyjny dla zbuntowanych, zniechęconych, zrażonych do świata dzieciaków… a takiego dzieciaka nosimy w sobie wszyscy.
10. Czy pracujesz może nad jakąś nową muzyczną publikacją?
W tej chwili redaguję teksty o nowych technologiach, które będą ukazywały się na nowej stronie - Input. Co jakiś czas pewnie napiszę coś o tematyce muzycznej, ale mam też wiele innych zainteresowań.
Czytaj dalej...