Menu

JJ Cale - Stay Around

Piosenki z tego albumu są pełne ciepła oraz humanizmu. Warto było czekać – 4/5 MOJO. „Stay Around” pokazuje, że Cale zawsze bardzo dbał o jakość – 7/10 UncutNie odstaje od najlepszych dokonań z dyskografii J.J. Cale’a – Record Collector
Wiele do odkrycia – The Wire

„Stay Around” to kolekcja utworów J.J. Cale’a wybrana przez jego najbliższych: rodzinę i przyjaciół, jak również wieloletniego menedżera, Mike’a Kappusa. Po raz pierwszy od dekady słuchacze będą mogli zapoznać się z niepublikowanymi wcześniej nagraniami artysty. J.J. Cale zmarł w 2013 w wyniku ataku serca.
Cale miał w zwyczaju zbieranie niewykorzystanych utworów oraz kompozycji na kolejne albumy, co pozwoliło na zgromadzenie niemałej kolekcji piosenek gotowych do wydania. Nad całością czuwała wdowa po muzyku, Christine, która zadbała, by „Stay Around” miało odczuwalny „stempel Cale’a” w każdym calu. Jedynym nienapisanym przez artystę utworem na płycie jest „My Baby Blues”, którego autorką jest sama Christine. Kawałek powstał w 1977 roku, czyli wtedy, kiedy para poznała się.
J.J. Cale teoretycznie nigdy nie trafił do pierwszej ligi gwiazd, jednak wpływ jego twórczości na innych artystów jest olbrzymi. Neil Young zachwycał się riffami Cale’a, Beck przyznał, że twórczość artysty ma dla niego olbrzymią moc, a Eric Clapton nazwał Cale’a „jedną z najważniejszych osób w historii rocka, po cichu reprezentując wszystko to, co w amerykańskiej muzyce najlepsze”.
Cale zaczynał w latach 50., grając w barach w Oklahomie u boku m.in. Davida Gatesa z Bread czy Leona Russella. To jemu, między innymi, przypisuje się stworzenie słynnego „Tulsa sound”. Przez lata J.J. Cale budował grupę oddanych fanów, a jego autorskie utwory nagrywali tacy giganci jak np. Eric Clapton – między innymi „After Midnight” i „Cocaine”, Jerry Garcia, Captain Beefheart, Spiritualized, Beck, Lynyrd Skynyrd, John Mayer, Bryan Ferry, Santana, Chet Atkins, Johnny Cash, Lucinda Williams, The Band, Widespread Panic, Freddie King, Phish, Waylon Jennings, Maria Muldaur, Bobby „Blue” Bland, Hiss The Golden Messenger, Dan Auerbach czy Lee Fields. Już sama ta lista świadczy o olbrzymim znaczeniu twórczości J.J. Cale’a dla rocka.

Universal
Czytaj dalej...

Imaginary Space – Fedkowicz Duo 2018

Mogłoby się wydawać, że są instrumenty, których brzmienie niespecjalnie do siebie pasuje. No bo jak tu pogodzić brzmienie harfy z zestawem perkusyjnym? To jednak pozory. Historia harfy sięga prawdopodobnie czasów prehistorycznych, a perkusja… no cóż - wywodzi się od bębna, czyli instrumentu tak starego, że trudno nawet przybliżyć czas jego powstania. Coś więc je jednak łączy. Jeśli spróbować wyobrazić sobie muzykę z czasów antycznych, to prawdopodobnie brzmienie harfy mógłby uzupełniać jakiś nieskomplikowany instrument perkusyjny. To oczywiście jedynie przypuszczenia. Dawne czasy minęły bezpowrotnie, a harfa i jej szlachetne brzmienie pozostało. Jej dźwięk fascynował kompozytorów z epoki baroku, klasycyzmu i impresjonizmu, zaś na salony trafiła za sprawą Marii Antoniny, która była podobno uzdolnioną harfistką. Nic dziwnego, wszak to instrument wyjątkowy, o niezwykłych walorach dźwiękowych. Współcześnie wyposażony jest w spore pudło rezonansowe, blisko pięćdziesiąt strun i siedem pedałów, a wszystko to pozwala uzyskać brzmienie na wskroś wyjątkowe. I tu dochodzimy do albumu Imaginary Space, na którym te walory wzbogacone subtelnie współczesną elektroniką w pełni wykorzystuje Agnieszka Grela-Fedkowicz. Na perkusji towarzyszy jej mąż, Wojciech Fedkowicz. Oboje uzupełniają się w sposób niezwykły. Znają perfekcyjnie swoje instrumenty, a dzięki wielkiej wyobraźni i wrażliwości potrafią toczyć fascynujący dialog. Wspomniany album to w zasadzie dziesięć całkiem różnych, a jednak zazębiających się opowieści. To muzyka rozmarzona, delikatna, momentami niemal minimalistyczna, choć jednocześnie wielowymiarowa i pełna emocji, eksplorująca niezwykle bogatą paletę barw, a przy tym na tyle różnorodna i zniewalająca, że trudno się od niej oderwać. Agnieszka Grela–Fedkowicz jest absolwentką Akademii Muzycznej w Krakowie, którą ukończyła z wyróżnieniem. Studiowała również na Akademii Muzycznej w Katowicach, doskonaląc swe umiejętności nie tylko pod okiem wirtuozów, lecz także występując na licznych festiwalach oraz współpracując z wieloma światowej klasy orkiestrami filharmonicznymi. Nie ogranicza się jedynie do klasyki, nagrywając także z muzykami z szeroko pojętego świata rozrywki, m.in. z Czesławem Mozilem, Anną Treter, grupą Osjan oraz Noise Trio Wojtka Fedkowicza. Sama komponuje, a prócz tego zajmuje się działalnością dydaktyczną, prowadząc z powodzeniem klasę harfy w Szkole Muzycznej I stopnia im. B. Rutkowskiego w Krakowie. Jej uczniowie zdobywają laury na międzynarodowych konkursach. Wojtek Fedkowicz jest absolwentem Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie perkusji prof. Jana Pilcha. Zdobył wiele wyróżnień, począwszy od Bielskiej Zadymki Jazzowej, poprzez Grand Prix na festiwalu Jazz Juniors, czy choćby nagrodę ZAIKSu we wrocławskim konkursie Jazz Nad Odrą. Udziela się w wielu projektach, komponuje również dla filmu i telewizji. Jest liderem formacji Noise Trio. Lista jego dokonań może imponować, a praca z różnymi twórcami pozwala mu na nieustanny rozwój i kształtuje umiejętność wpasowania się w różnorodne stylistyki. Mimo licznych zobowiązań i zainteresowań znajduje czas na działalność pedagogiczną, wykładając w Katedrze Muzyki Współczesnej i Jazzu na Akademii Muzycznej w Krakowie. Kilka lat temu uzyskał stopień doktora sztuk muzycznych. W 2016 r. oboje postanowili połączyć swe talenty, powołując formację Fedkowicz Duo. Wydany dwa lata później album Imaginary Space jest ich debiutem fonograficznym. Jest na wskroś wyjątkowy, gdyż powstał dzięki współpracy dwojga dojrzałych artystów o jasno sprecyzowanych profilach. Oboje w równym stopniu podzielili między obowiązki kompozytorów, a w efekcie otrzymaliśmy muzykę firmowaną zarówno indywidualnie, jak i wspólnie. Być może właśnie dlatego, niczym w dobrym małżeństwie, mamy tu świat emocji wzajemnie się uzupełniających, a przy tym naprawdę różnorodnych. Trudno opisać tę muzykę. Jest na wskroś współczesna, a jednak daleko jej do sztuczności i źle pojętej „akademickości”. Zastosowana elektronika dyskretnie ubarwia, a czasem jedynie podkreśla naturalne brzmienia obu instrumentów, które toczą z sobą dość niezwykły dialog. Nie ma tu prób dominacji, są raczej wspólne opowieści. Sporo w nich improwizacji. Gdy jeden z instrumentów przejmuje prowadzenie, drugi podąża za nim podobną ścieżką, niejako uzupełniając rozpoczęte wątki. Czasem mówią wspólnie, jednym głosem i jest to wówczas opowieść tak zwarta i monolityczna, że nie sposób jej składników analizować oddzielnie. Wyjątkowe brzmienie harfy w jakiś sposób oddaje niekłamaną miłość artystki do tego instrumentu. Jak inaczej uzyskać takie subtelności, czy wręcz obnażyć harfianą duszę by pokazać ją z zupełnie innej perspektywy niż mistrzowie z dawnych wieków. Album jest dowodem na to, że harfa może brzmieć bardzo współcześnie i chętnie wchodzić w relacje z dużo młodszymi instrumentami. Pokazuje, że jej unikalne brzmienie niezmiennie będzie inspirować artystów operujących zupełnie innymi środkami wyrazu. Świat wykreowany przez Fedkowicz Duo czerpie po trosze z szeroko pojętego współczesnego jazzu (z zakresie improwizacji), a po trosze z klimatów bliskich eksperymentalnej muzyce elektronicznej. Wszystko to porządkują nienachlane struktury rytmiczne, wypełniając przestrzeń i wprowadzając swoisty kontrapunkt dla brzmienia harfy. Jakkolwiek każda próba zaszufladkowania tej twórczości może brzmieć dość topornie, to jednak w efekcie mamy do czynienia z muzyką dość łatwo przyswajalną, choć daleką od banału. Jest w niej jakaś autentyczność i odbicie współczesnego świata w takim wymiarze, w którym chce się przebywać, do którego chce się wracać i nim delektować. Należy z uznaniem podkreślić, że album Imaginary Space formacji Fedkowicz Duo znalazł się w katalogu niedawno komplementowanego przeze mnie rodzimego wydawnictwa Audio Anatomy. To kontynuacja niebanalnej oferty, która niezmiennie zwraca uwagę dbałością o stronę wizualno-edytorską. Gruba koperta to nadal Japanese Style Gatefold, uzupełniony o kilkustronicową książeczkę. Tu warto zwrócić uwagę na subtelne i pełne ciepła zdjęcia Szymona Kamykowskiego, świetnie wpasowujące się w klimat płyty. Pozwolę sobie jednak na drobną uwagę. Audiofile to z reguły osoby nie tylko dbające o sprzęt, lecz także o nośniki dźwięku. Myślę, że dobrze byłoby srebrny krążek (podobnie jak w przypadku winyli) umieścić w odpowiednio przyciętej papierowej kopercie, a dopiero potem w kartonowej okładce. Z pewnością ułatwi to wyjęcie płyty bez narażania jej na przypadkowe uszkodzenie. Koszt raczej niewielki a wdzięczność kolekcjonerów ogromna. Przyznam, że ja robię to na własną rękę już od lat. Na koniec wróćmy jeszcze do muzyki. Mam wrażenie, że mimo pewnej niszowości album Imaginary Space znajdzie sporą grupę odbiorców. Ambitni melomani od dawna w swych poszukiwaniach wychodzą poza kanon muzyczny prezentowany w popularnych mediach. Muzyka duetu jest dostępna w sieci, ja jednak tradycyjnie preferuję fizyczne nośniki, stąd też cieszę się, że płyta trafiła w moje ręce. Niełatwo po wybrzmieniu ostatnich dźwięków sięgnąć po inny krążek. Naturalnym odruchem jest chęć zachowania klimatu albumu gdzieś w zakamarkach duszy, by móc bez przeszkód do niego powracać. W zasadzie chętnie sięgnąłbym po kolejną płytę Fedkowicz Duo, lecz na razie jest tylko ta jedna. Nie mając więc wyboru ponownie wciskam w odtwarzaczu klawisz play.

Pronet Music
Czytaj dalej...

The Chemical Brothers - No Geography

„No Geography” bez obaw można zestawić w jednym szeregu z klasycznym już debiutem „Exit Planet Dust” czy psychodelicznym „Further” – albumami, które napisały nowe zasady, a potem całkowicie je zmieniły. Emocje, zachwyty, marzycielskie, analogowe hałasy i acid w spowolnieniu – ten album to po prostu mapa do przyszłości.
W trakcie nagrań do „No Geography”, Tom Rowlands i Ed Simons postanowili nacisnąć przycisk „Reset”. Zbudowali studio w studiu – prowizoryczny pokoik, w którym zgromadzili sprzęt, na którym nagrano niemałą część materiału na dwa pierwsze albumy The Chemical Brothers. Pokój na eksperymenty zaoferował artystom wolność oraz szansę na stworzenie muzyki i opowiedzenie historii w sposób, w który nie robili tego od lat.
Gdziekolwiek było to możliwe, duet starał się robić wszystko inaczej. Utwory powstawały w nierzadko przypadkowy sposób, wokół wokalnych sampli. Tom i Ed podążali za głosami, by stworzyć muzykę. Muzycy wybrali cytaty z eksperymentalnego projektu z lat 60. – Dial-A-Poem – które dobrze opisywały nastroje w studiu. Nowe utwory były testowane w warunkach koncertowych, przed rzeszą publiczności (w tym na dwóch koncertach w Alexandra Palace w Londynie – największych headlinerskich występach w Wielkiej Brytanii w dotychczasowej karierze zespołu) i na DJ setach na całym świecie. Rezultat tych wszystkich działań to album, który jest wyrazem niespotykanej muzycznej wolności.
W kilku utworach na płycie gościnnie można usłyszeć norweską wokalistkę i songwriterkę Aurorę, która ściśle współpracowała w studiu z zespołem. W „Eve of Destruction” pojawia się japoński raper Nene.
„No Geography” to następca wydanego w 2015 i nominowanego do nagrody Grammy albumu „Born In The Echoes”. Wydawnictwo promują utwory „Free Yourself”, „MAH” oraz „Got To Keep On”.

Universal
Czytaj dalej...

AL.L.Anonim „Żywioły” 2019

AL.L.Anonim „Żywioły” 2019
**** (4/6)


  1. Kur zapiał
  2. Żywioły (ku pamięci – Gdańsk, Targ Węglowy 13.01.2019r. godz. 20 – światełko do nieba)
  3. I’m Going Home
  4. Kryminal Store
  5. Hokus Pokus
  6. Love Like A Man
  7. Ole!!!
  8. Płacz
  9. Street Corner Talking
  10. Dookoła świata
  11. Konstytucja
  12. Malowany
  13. Hiszpański pióropusz
  14. Un ritmo allegretto
  15. Co więcej
Wiecie, co to majstersztyk? Wiecie. A znacie pierwotne znaczenie tego słowa?

Otóż w średniowieczu czeladnik, by zostać mistrzem w swym fachu, musiał wykonać taki właśnie majstersztyk. Pracę, która była namacalnym dowodem na to, że czeladnik opanował już wszystkie tajemnice swego rzemiosła.

Dlaczego o tym piszę?

Bo według mnie takim majstersztykiem jest płyta AL.L.Anonima, który ostatnio wpadła w moje ręce. Anonim udowadnia, że tajemnice komponowania i grania na gitarach nie mają przed nim tajemnic. Mówię - gitarach, bo muzyk na „Żywioły” sam nagrał wszystkie partie tego instrumentu (gitary basowa, elektryczne, akustyczna), do tego zagrał na harmonijce i zaprogramował większość partii bębnów. Prawdziwy człowiek-orkiestra J. A że rzemiosło zna wyśmienicie, świadczą choćby zamieszczone na Żywiołach” covery dwóch kawałków Ten Years After – „I’m Going Home” i „Love Like A Man”. Mówiło się kiedyś o Alvinie Lee, gitarzyście wspomnianej grupy, że jest „najszybszym gitarzystą świata”. Anonim wcale mu techniką nie ustępuje.

Dobrze, o coverach i ukłonie w stronę historii już powiedziałem. No, nie całkiem. Bo na płycie jest jeszcze jedna przeróbka, „Street Corner Talking” grupy Savoy Brown. Odegrany z szacunkiem, ale i czadem.

Jak słucha się natomiast utworów, które skomponował sam Anonim? Wyśmienicie! (z jednym zastrzeżeniem, ale o nim potem).

I tu przydaje się moje porównanie tej płyty do średniowiecznego majstersztyku. Bo czegóż tu nie ma… Jest niemal progmetalowy „Kur zapiał”, nastrojowo mroczne „Kryminal Store” i „Dookoła świata”, orientalizujące „Ole!!!”, reggae’owa „Konstytucja” czy „Un ritmo allegretto” rozpoczynający się gitarą a’la flamenco, przeradzający w rasowy progrock z przejmującą solówką gitary. Czego mistrzowie nauczyli, Anonim po swojemu przetworzył i bardzo smakowicie nam podał J!

I wszystko byłoby nadzwyczaj pięknie, bo to i fajne kompozycje, i fajne brzmienia, i zagrane to z nerwem i wdziękiem. Byłoby, gdyby nie… ta drażniąca, syntetyczna perkusja. Czasem drażni bardziej („Kur zapiał”), czasem mniej („Dookoła świata”), ale jednak przy naprawdę ciekawych, niebanalnych partiach gitary robi wrażenie czegoś odstającego od reszty. Gdybyż tak zagrał tu żywy bębniarz, ech… Szkoda! A tak, zamiast płyty świetnej, mamy tylko dobrą.

I jak już przy marudzeniu jestem – przetworzony wokal nie pozwolił mi w całości zrozumieć tekstu „Żywiołów”, który, sądząc z podtytułu, jest dla autora ważny. No trudno, starcze uszy już wszystkiego nie wychwytują ;).

Podsumowując – czy warto posłuchać? Zapewniam, że tak. Ta płyta to jak pudełko z czekoladkami Forresta Gumpa – każdy znajdzie coś dla siebie: metalowiec, regałowiec, progfan, miłośnik klasyki czy nawet poezji śpiewanej. I, choć każda z tych estetyk wydaje się być kompletnie z innej parafii, doskonale łączy je kunszt wykonawczy i brzmienie Anonima!

Czekam na kolejną płytę!

Mam nadzieję, że pójdzie w stronę klimatów „Dookoła świata” czy „Un ritmo allegretto”, bo to moi osobiści faworyci z tej płyty.   Moja ocena: mocne 4.

DS
Czytaj dalej...
Subskrybuj to źródło RSS